Wczoraj do Ciebie nie należy. Jutro niepewne...Tylko dziś jest Twoje.~Jan Paweł II
Wschodzący nastoletni aktor i piosenkarz Andy Brown zostaje przeniesiony do miasta Milwaukee w Wisconsin. Taką informacje dostaliśmy dzisiaj rano od jego ojca. Jak jego ojciec nam tłumaczy, powodem jego przeniesienia ma być to, że chcę aby jego syn wrócił do miasta w którym się wychował. Jak sam tłumaczy najpierw Andy przenosi się tam ze swoją matką, natomiast on sam dołączy do nich potem. Ale czy na pewno? Czy to nie początek rozwodu rodziców Andyego o którym były już spekulację wcześniej? Czy na pewno Andy przenosi się tam, bo jego ojciec chcę aby wrócił do swoich starych korzeni? A może to wszystko z tej awantury, którą chłopak wywołał tydzień temu w restauracji? Jak na razie nie wiemy, ale mamy nadzieje że w najbliższym czasie uda nam się dowiedzieć.
- Nie wierzę! – Bębenki w uszach mi zaraz pękną. Spoglądam
na Lilly.
- Co? – Pytam, chociaż nie wiem czy chcę wiedzieć, sam
sposób w jaki ona ściska tą gazetę mnie przeraża.
- Nie uwierzysz! – Oddycha szybko. Jak tak dalej pójdzie to
będzie mogła zostać jakimś superchiper wentylatorem, czy coś.
- No na pewno. – Odpowiadam i wracam do przeglądania strony,
na której powinny być już wyniki konkursu fotograficznego, w którym brałam
udział jakiś czas temu. Lilly wyrywa mi telefon z dłoni.
- No hej, co ty robisz? – Pytam i od razu podnoszę się, aby
odebrać jej mój telefon.
- Musiałam, ty mnie w ogóle nie słuchasz – wzdycha –
powinnam się przyzwyczaić – mamroczę pod nosem.
- Słucham, ja cię zawsze słucham – szczerzę się do niej – a teraz
możesz oddać mi telefon? – Uśmiecham się i wystawiam swoje dłonie przed siebie aby mi go oddała. Mam nadzieję, że to zrobi. Lilly, jednak mija mnie i siada
na moje wcześniejsze miejsce. Moje ręce opadają wzdłuż mojego ciała. Robię minę
zbitego psa i siadam koło niej.
- Oddam ci, jak się najpierw podzielę z tobą tą cudowną
wiadomością! - Piszczy jakby miała pięć lat i dostała swoją wymarzoną zabawkę.
- No dobra, mów. – Rezygnuje z dalszej próby ignorowania jej
zachowania.
- Cieszę się że w końcu się poddałaś – śmieje się ze mnie,
mierzę ją wzrokiem. – No dobra, dobra – uspokaja się, ale tylko na chwilę,
dosłownie, bo zaraz wybucha euforią. – Nie uwierzysz! Andy Brwon przeprowadza
się do naszego miasta!
Dławię się powietrzem gdy słyszę to nazwisko. Z początku myślę, że
Lilly sobie ze mnie żartuje, jednak gdy na nią spoglądam i widzę jej szczęśliwą
twarz, wiem, że mówi prawdę.
- Żartujesz, prawda? – Pytam dalej w szoku.
- No właśnie nie, patrz! – Wciska mi w dłoń gazetę, którą
wcześniej tak męczyła. Mój wzrok przelatuje po literkach które układają się w
wyrazy, a wyrazy w zdania. Z każdym zdaniem, zaciskam dłonie coraz mocniej. Nie
wierzę! Nie wierzę!
- Jeszcze mi powiedz, że będzie chodził z nami do szkoły. – Syczę przez zęby. Naprawdę nienawidzę tego kolesia. Właściwie to nie lubię
żadnych młodych celebrytów, „idoli” jak to oni siebie nazywają. A tak naprawdę nic sobą nie reprezentują. Ale tego
Andyego to już w ogóle. Jeszcze ta afera, którą zrobił tydzień temu… Po prostu,
brak mi słów na takie osoby.
- Nie no, nie wiem w sumie. – Lilly zastanawia się przez
chwilę. – Myślisz że mógłby chodzić do naszej szkoły? – Ściska
moje ramię z podekscytowania.
- Nie wiem Lilly, ale naprawdę bym tego nie chciała, bo
wtedy to ja musiałabym przenieść się do innej szkoły.– Przeczesuje swoje włosy
dłonią. Zabieram swój telefon z dłoni Lilly i wstaje z ławki.
- Czekaj ale dlaczego? – Pyta i przygląda mi się uważnie.
- Po prostu nie lubię gościa. – Mówię, odwracam się i
odchodzę.
- Ale to nie jest powód do przenoszenia się! – Krzyczy za mną.
- Do zobaczenia później Lilly! – Odkrzykuje jej i kieruje
się w stronę sali w której mam teraz lekcję. Historia, tak moja ulubiona
lekcja. Pocieram swoje dłonie i przyspieszam kroku.
~*~
Wschodzący nastoletni aktor i piosenkarz Andy Brown zostaje
przeniesiony do miasta Milwaukee w Wisconsin. Taką informacje dostaliśmy dzisiaj rano od jego
ojca. Jak jego ojciec nam tłumaczy, powodem jego przeniesienia ma być to, że
chcę aby jego syn wrócił do miasta w którym się wychował. Jak sam tłumaczy
najpierw Andy przenosi się tam ze swoją matką, natomiast on sam dołączy do nich
potem. Ale czy na pewno? Czy to nie początek
rozwodu rodziców Andyego o którym były już spekulację wcześniej? Czy na
pewno Andy przenosi się tam, bo jego ojciec chcę aby wrócił do swoich starych
korzeni? A może to wszystko z tej awantury, którą chłopak wywołał tydzień temu
w restauracji? Jak na razie nie wiemy, ale mamy nadzieje że w najbliższym
czasie uda nam się dowiedzieć.
- Co to jest? – Zaczynam krzyczeć gdy kończę czytać ostatnie
zdanie tego gówna. Ojciec wchodzi do salonu i spogląda na mnie obojętnie.
- Widzę, że już się dowiedziałeś. – Mówi i stawia swój kubek
z kawą na stół, a sam usadawia się na fotelu stojącym obok stolika.
- Nie pieprz, tylko…
- Andy, język! – Słyszę jak mama z kuchni krzyczy. Staram się
opanować swoje nerwy, tylko dla niej.
- Taa, przepraszam! – Odkrzykuje i wracam wzrokiem do ojca.
– A więc, możesz mi powiedzieć co to jest? – Podnoszę gazetę i rzucam mu ją na
stolik koło kawy. Bierze ją do ręki i spogląda na artykuł.
- No cóż, z tego co widzę to to jest artykuł. – Próbuje
zrobić ze mnie idiotę. Ja to wiem. Ale się nie dam, nie ma nawet mowy.
- Tak, wyobraź sobie, że wiem, że to jest artykuł. Ale możesz
mi powiedzieć, dlaczego jest w nim napisane, że wracam do Milwauke?
- Bo wracasz. – Krótka odpowiedź. Mogłem się spodziewać.
Wybucham histerycznym śmiechem.
- Myślisz, że jak wyślesz mnie do tego gównianego miasta to
pokażesz mi że masz nade mną władzę? Mylisz się. – Nachylam się w jego stronę i
patrzę mu prosto w oczy. – W ten sposób pokazujesz mi, że nie masz nade mną
kontroli, albo po prostu boisz się, że wyjawię wszystkie twoje brudy. Czyli
mogę to uznać, że się mnie boisz? – Udaje że się zastanawiam i kieruje się do
wyjścia. – Sam wybierz które jest prawdą. – Wychodzę, nie mogę na niego
patrzeć.
Nienawidzę tego gościa, który uznaje się za mojego ojca. Tak
naprawdę jest zwykłym skurwielem z którym raczej normalny człowiek nie chciałby
mieć niczego wspólnego. Tak więc, jeżeli
ktoś kiedykolwiek natrafi na człowieka który nazywa się Daniel Brown, niech go
po prostu ominie. To nie jest dobry człowiek. Chociaż pewnie według niektórych
ja nie powinienem oceniać ludzi, bo ze mnie też niezłe ziółko, ale ja na pewno
nie zrobił bym tego co zrobił on.
- Andy! – Odwracam się i widzę Zacka. Podchodzi do mnie i
witamy się naszym powitalnym uściskiem.
- Co tam? – Pytam.
- Wyjeżdżasz, tak? Twój stary znowu coś odjebał?
- Taa. – Wzdycham. – Nie mogę uwierzyć, że jest takim
skurwielem. – Mówię i kopię jakąś puszkę, którą mam akurat pod nogą. Puszka
toczy się, aż do jakiejś kobiety, która patrzy na nas zdenerwowana. Ups.
- Może podniósł byś tą puszkę?! – Krzyczy. Jej głos wcale
nie jest przyjemny. Spoglądamy z Zackiem na siebie po czym wybuchamy śmiechem.
- Nie. – Odpowiadam po chwili, gdy już mniej więcej się
ogarnąłem. – Nie podniosę tego. – Kobieta patrzy na mnie zdenerwowana, a ja
uśmiecha się cwaniacko.
- Co ty szczeniaku powiedziałeś?! – Znowu krzyk, ludzie
chyba nie umieją niczego załatwić bez krzyku. Albo umieją, ale nie chcą
próbować?
- Po pierwsze – zaczynam spokojnie – ta puszka nie jest moja
– pokazuje na ową rzecz, kobieta przenosi na nią swoje spojrzenie. – Po drugie
– dalej jestem spokojny – pani – daje duży nacisk na to słowo – stoi koło
śmietnika, więc ma pani bliżej i może to zrobić. Korona raczej pani z głowy nie
spadnie – i kończę spokojnie. Spokój. Właśnie ta umiejętność przydaje nas się w takich sytuacjach. W końcu to właśnie ta rzecz wkurza drugą osobę. My jesteśmy spokojni, a ona się denerwuje. Wygraną mamy w kieszeni. To jest właśnie to, czego większość z nas powinna się nauczyć. Naprawdę jest to
bardzo przydatna rzecz. Ja jeszcze do końca nie umiem panować nad tym, ale z
każdą kolejną próbą jest coraz lepiej.
Odwracamy się razem z Zackiem i odchodzimy zostawiając za
sobą kobietę, która mnie przeklina.
- Idziemy na piwo? – Pyta Zack.
- Zdecydowanie – Odpowiadam.
~*~
Koniec. W końcu. Mogę iść do domu. Mam tyle do zrobienia, że
już teraz czuje się zmęczona mimo że tylko o tym myślę. Wyciągam swój telefon z
kieszeni i sprawdzam czy nie mam żadnej wiadomości. Nic. Jak zawsze, czyli wszystko w porządku.
Nauczyłam się, że jeżeli ktoś do mnie pisze to albo coś się stało, albo to
jakaś ważna wiadomość. Dlatego jeżeli już, to do mnie się dzwoni.
Otwieram przeglądarkę internetową w telefonie, na ekranie
pojawia mi się moja poprzednia strona na której miałam sprawdzić, czy wygrałam
konkurs, ale tego nie zrobiłam bo Lilly…
-Taiss! – Właśnie, Lilly. Odwracam się i czekam na
dziewczynę która do mnie podbiega.
- Jesteś sama? – Pytam i wychylam się zza dziewczyny czy
nigdzie nie ma Luke.
- Taak, a co? – Pyta niepewnie.
- Nic, myślałam, że będziesz z Lukem. – Idziemy w kierunku
szafek.
- Czy ja zawsze muszę z nim być?
- No wiesz, to trochę dziwne widzieć cię bez niego. – Śmieje
się do niej na co ona mnie szturcha.
- Przestań! – Zaczyna śmiać się razem ze mną. – Właśnie –
poważnieje – co miałaś namyśli, że jak Andy przeniesie się do naszej szkoły to
ty przeniesiesz się do innej? – Spogląda na mnie.
- Co? Ja tak mówiłam? – Udaje głupka.
- Tak, mówiłaś tak i chcę wiedzieć co miałaś na myśli.
- Lilly, nie pamiętam – oczywiście, że pamiętam – naprawdę –
zapewniam ją, ale nie patrzę jej w oczy bo wiem, że skapnęłaby się że kłamie. –
Musiałam żartować – śmieje się bez krzty wesołości w głosie. Nie powiem jej
tego. Nie chcę. Sama chcę o tym zapomnieć i już nigdy nie wracać do tego.
Podchodzimy do mojej szafki. Otwieram ją z zamiarem zostawienia tam,
niepotrzebnych książek, natomiast Lilly opiera się o ścianę obok i skanuje korytarz
wzrokiem.
- Znowu się patrzy. – Słyszę podekscytowanie w jej głosie,
chociaż jej wyraz twarzy się nie zmienił.
- Kto? – Odwracam się i rozglądam się po korytarzu.
- Nie rozglądaj się! – Uderza mnie w ramię, co naprawdę mnie
boli. Spoglądam na nią zdziwiona przy okazji rozmasowując sobie ramię. Lilly
rozgląda się jeszcze raz po korytarzu, po czym wraca do mnie wzrokiem.
- Poszedł. – Mówi.
- Ale kto? – Dalej nie wiem o kim ona mówi.
- No jak to o kim? O Bradzie mówię. Znowu się na ciebie
patrzył! – Krzyczy i teraz widać po niej, że jest podekscytowana. Kręcę głową i
śmieje się cicho.
- Proszę cię, przestań. – Mówię i zaczynam kierować się do
wyjścia.
- No ale czemu? – Dziewczyna idzie za mną.
- Po prostu nie i tyle. – Podchodzę do swojego samochodu.
Lilly patrzy na niego jakby był przyczyną całego zła na świecie. – Co? – Pytam
rozbawiona.
- Przyjechałam dzisiaj swoim, a myślałam, że wrócimy razem.
- No przecież wiesz, że zawsze jeżdżę swoim, bo muszę
jeszcze jechać po Kevina. – Tłumacze jej, już któryś raz w tym miesiącu.
- Ta, wiem. Pozdrów swojego brata i do zobaczenia jutro. –
Przytula mnie na pożegnanie i idzie do swojego samochodu. Natomiast ja wsiadam
do swojego i wyjeżdżam z parkingu szkolnego.
~*~
Wchodzę do tego domu z którym raczej nie mam dobrych
wspomnień. Kieruje się od razu do salonu w którym znajduje się mój ojciec.
Dalej na tym samym fotelu. Podejrzewam, że nie ruszył się z niego od momentu
kiedy wyszedłem z domu.
- Kiedy wyjeżdżam? – Podnosi na mnie wzrok i przez chwilę
patrzy na mnie jakby mnie pierwszy raz na oczy widział.
- Nie będziesz się sprzeciwiał temu wyjazdowi?
- Po co? Decyzja została podjęta, a im dalej jesteśmy od
ciebie tym lepiej. – Mówię to co myślę. Ojciec nie wydaje się być jakoś urażony
moimi słowami co potwierdza mnie w przekonaniu, że jest sukinsynem.
- Dobrze wiesz, że za jakiś czas do was dołączę.
- Oczywiście. – Odpowiadam sarkastycznie. – Nie śpiesz się.
A więc? Kiedy?
- Tydzień. – Wychodzę z salonu i idę do siebie, przy okazji
mijam kuchnie w której mama siedzi przy stole i spogląda w okno. To jest właśnie
jeden z takich momentów w których myśli o całym swoim życiu. Nikt nie powinien
jej teraz przeszkadzać, to jest czas dla niej.
~*~
Dzieci. Wszędzie dzieci. Głośno. Piski. Nie lubię dzieci.
Rozglądam się po pokoju czy nigdzie nie ma mojego brata. Nie ma. Cholera,
pewnie jest już w szatni. Odwracam aby już odejść, ale zatrzymuje mnie czyjeś
wołanie. Spoglądam w prawo, skąd dochodził głos i kogo widzę? Brada widzę.
- Och, hej. – Odpowiadam niepewnie i zaczynam odchodzić.
- Czekaj! – Cholera jasna. Czego on chcę?
- Tak? – Podchodzi do mnie. Przyglądam mu się. W sumie jest
przystojny. Nie, dobra Taissa musisz się ogarnąć!
- No bo… - Zaczyna się wiercić, cóż chyba nie wie co ma
powiedzieć. Czekam jeszcze chwilę, jednak gdy nic nie mówi postanawiam coś
zrobić. A co ja mogę zrobić? Odejść. To
będzie chyba najlepsze rozwiązanie w tym momencie.
- Przepraszam cię Brad, ale naprawdę się śpieszę. Powiesz mi
innym razem, dobrze? – Zaczynam odchodzić, jednak chłopak łapię mnie za rękę.
- Nie, bo jak nie zrobię tego teraz, to w ogóle tego nie
zrobię. –Mówi poważnie. Bierze w płuca duży haust powietrza. Wypuszcza je powoli po czym
spogląda mi w oczy. – Umówisz się ze mną?
Czy on właśnie zapytał mnie, czy się z nim umówię? O Boże,
zaczynam panikować, nie wiem co robić. Przenoszę swoje spojrzenie na ścianę,
która jest za nim. Nie mogę teraz spojrzeć w jego proszące i pełne nadziei
oczy.
Odpowiem mu „nie”, chociaż właściwie czemu? Może powinnam
się zgodzić?
- Okej. – Odpowiadam bez większego zastanowienia. – Umówię
się z tobą.
Jak na pierwszy rozdział to jest całkiem fajnie. Początek przypomina mi trochę historię z Camp Rock'a haha
OdpowiedzUsuńMam tylko jedną uwagę: tło. Chodzi mi o to, że nie jest jednolite i jak przewijam/czytam to dostaję oczopląsu xd
Pozdrawiam.
Mam nadzieje, że będzie Ci się podobać.;3
UsuńDziękuje, za zwrócenie uwagi, postaram się coś z tym zrobić. :)
Pozdrawiam ;)