Kobieta Cię urodziła, więc nie masz prawa żadnej poniżyć ~ Tupac Amaru Shakur
-Stary pośpiesz się! Musimy już jechać po twoją mamę! –
słyszę jak Zack krzyczy do mnie z dołu. Jeszcze raz spoglądam na swoje odbicie
w lustrze. Nie jestem w stanie pojąć tego, co wczoraj się wydarzyło. Dlaczego
tak zareagowałem na imię jakieś dziewczyny? Czy ja kogoś takiego znałem?
Odganiam te myśli ze swojej głowy. Przemywam twarz zimną wodą, po czym ją
wycieram i schodzę na dół do Zacka. Widzę jak ubiera w korytarzu buty.
- W końcu! Co ty tam na górze robiłeś? – pyta mnie, kiedy do
niego podchodzę.
- Nie chcesz wiedzieć. Naprawdę – mówię, a na mojej twarzy
pojawia się uśmieszek. Cwaniacki uśmieszek. Zack rozumie o czym mówię i uderza
mnie w ramię.
- Ty zboczeńcu! – krzyczy i zaczyna się śmiać. – Jak ty tak
możesz? Dzisiaj przyjeżdża twoja matka! – mówi, jednak nie przestaje się śmiać.
- No właśnie, a więc musiałem skorzystać z takiej okazji –
wychodzimy z domu kiedy to mówię. Zamykam jeszcze drzwi na klucz i dołączam do
chłopaka, który stoi już za furtką.
- A posprzątałeś chociaż po sobie?
- O cholera! – mówię i wybuchamy razem śmiechem.
~*~
- W pewnym sensie, nienawidzę się z tobą pokazywać
publicznie – spoglądam kątem oka na Zacka.
- Co masz na myśli? – wyciągam telefon z kieszeni i
sprawdzam czy nie mam żadnej nowej
wiadomości.
- Zawsze, gdziekolwiek jesteśmy, dziewczyny patrzą się na
ciebie. Czasami mogły by popatrzeć na mnie - o czym on gada? Rozglądam
się wokół siebie, ale nic nie jestem w stanie zauważyć.
- Co? Przecież nikt się na mnie nie patrzy. O co ci chodzi?
– Zack wzdycha.
-Przed chwilą przechodziła grupka dziewczyn i cię wręcz
pożerały wzrokiem, a na mnie nawet nie zwróciły uwagi - Uśmiecham się sam do
siebie i podchodzę do chłopaka. Zarzucam na jego ramię swoją rękę i przyciągam
go do siebie, tak, że nie może się wyrwać.
- Oj, przestań. Nie martw się, już ja się postaram i znajdę
ci jakąś dziewczynę – tarmoszę mu jego fryzurę. Wiem, jak bardzo tego nie lubi.
Zack próbuje się wyrwać z mojego uścisku, jednak nie może. Mocno go trzymam.
- Nie chcę, Andy. Twój gust i mój są całkiem inne.
- Oj, nie przesadzaj. Na pewno ci się spodoba – mówię i zaczynam
iść, ciągle trzymając Zacka. Chłopak próbuje się wyrwać, przez co odwracamy się
tyłem do kierunku w którym mieliśmy się udać. Wiem, że robimy małe zamieszanie
na lotnisku i przyciągamy wzrok ciekawski ludzi, jednak na mnie nie robi to
żadnego wrażenia. Nie jestem z tego powodu jakoś zawstydzony. Nie, żebym
kiedykolwiek był, czy coś.
- Chłopcy, nie róbcie tego publicznie – słyszę za sobą głos
mamy, przez co mój uścisk się osłabia, a Zack to wykorzystuje. Kiedy zauważa,
że nie trzymam go już tak mocno, popycha mnie, przez co puszczam go, a sam
loduje na jakiejś dużej roślinie, która jest w dużej doniczce. Ląduje w niej
swoją dupą.
Widzę jak Zack próbuje powstrzymać się od wybuchnięcia
śmiechem. Odwraca się do mojej rodzicielki i delikatnie kiwa głową.
- Dzień dobry pani Brown. Jak minęła pani podróż? –
podchodzi do mojej mamy i zabiera od niej walizki. A ja? Ja sobie siedzę w tej
doniczce.
- Andy wyjdź z tej doniczki! – mówi moja rodzicielka, kiedy
kończy rozmawiać z moim przyjacielem.
- Właśnie Andy, wyjdź z niej! – powtarza za moją mamą Zack.
Uśmiecham się. Wpadłem na genialny pomysł.
- To chodź mi mój drogi przyjacielu pomóż – mówię i
wystawiam przed siebie swoje ręce. Chłopak robi niepewną minę, ale podchodzi do
mnie i mnie za nie łapię. Wykorzystuję sytuację i przyciągam go w swoim
kierunku. Efekt końcowy jest taki, że Zack ląduję swoją dupą obok mnie. Nie
mogę się powstrzymać i wybucham śmiechem.
- Debilu! Co ty robisz? – krzyczy Zack, a ja nie mogę się
uspokoić i wybucham jeszcze większym śmiechem. Moja rodzicielka stoi i kręci z
politowaniem głową. Odwraca się od nas i zaczyna kierować w stronę wyjścia,
jednak zanim odchodzi od nas na dużą odległość odwraca się do nas.
- Jak coś, to się nie znamy – mówi i odchodzi. Wybucham
śmiechem, kiedy rozumiem jej słowa, a wraz ze mną Zack. Po chwili, jednak
wychodzimy z tej doniczki, kiedy zauważamy ochronę i biegniemy do mojej mamy.
&
Budzi mnie mój telefon. Ktoś do mnie dzwoni, jednak jestem
zbyt zaspana, żeby otworzyć oczy i zobaczyć kto to. Z zamkniętymi oczami
chwytam telefon i przeciągam palcem, na wyczucie.
-Halo? – mówię zaraz
po odebraniu. Zdaję sobie sprawę, że mój głos jest zaspany. Po drugiej stronie
słyszę męski chichot.
- Dzień dobry. Jak się
spało? – pyta Brad. Kiedy dociera do mnie, że to on, szybko podnoszę się do
siadu i przecieram swoje oczy.
- Dobrze, dobrze –
mówię jeszcze nie do końca obudzona.
- To dobrze – słyszę
jak cicho chichocze. – Obudziłem cię, prawda?
- Nie, właśnie miałam
wstać – mówię. Nie chcę, aby źle się czuł z tym, że mnie obudził.
- To dobrze, ulżyło mi
– słyszę, jak jego głos robi się radośniejszy. Uśmiecham się na to.
- Ale tak właściwie
to, dlaczego dzwonisz? – pytam.
- Miałem nie dzwonić,
skoro to dzisiaj jest nasza randka, jednak nie mogłem wytrzymać i po prostu
musiałem – uśmiecham się kiedy to słyszę.
-Ach, rozumiem –
mówię. Między nami zapanowała teraz cisza. Spoglądam na zegarek. – Przepraszam
cię Brad, ale muszę kończyć. Wiesz muszę się ubrać i tak dalej.
-Jasne, rozumiem. Będę
po ciebie o dziewiątej, piękna – mówi i się rozłącza.
Piękna? Nie lubię jak chłopacy tak do mnie mówią. Nie mam
nic przeciwko, jeżeli zwraca się tak do mnie moja rodzina, ale jeżeli ktoś
obcy, to od razu mnie on do siebie zniechęca. Jestem dziwna, prawda? Podnoszę
się ze swojego łóżka i idę do łazienki. Gdy kończę swoją poranną toaletę,
kieruje się w kierunku swojej szafy. Jako że mamy wiosnę i pogoda dzisiaj jest
ładna, decyduje się aby ubrać, czarne leginsy i białą, długą koszulkę z trzy
czwartymi rękawami. Zakładam jeszcze swoje ulubione czerwone trampki, biorę
swoją czarną skórzaną kurtkę, chwytam torbę i wychodzę z pokoju. Idę do kuchni
gdzie zastaje swoją mamę. Podchodzę do niej i całuje w policzek.
- Cześć – mówi.
- Cześć. Jak się spało? – pytam, kiedy nakładam sobie
naleśniki, które mama musiała przed chwilą zrobić.
- Dobrze? A tobie?
- Taa, mi też – uśmiecham się do niej.
- To dzisiaj masz tą randkę z tym ciachem jak to Lilly
powiedziała? – mama przysiada się koło mnie i przygląda. Ach, tak, zapomniałam
wspomnieć. Wczoraj była u mnie Lilly i oczywiście wygadała wszystko mojej
mamie. Zaczynając od tego, jak pierwszy raz rozmawialiśmy, aż do tego jak
poprosił mnie o randkę. Kiwam twierdząco. Na twarzy mamy pojawia się większy
uśmiech.
- Jej! Nie mogę uwierzyć, że moja córeczka idzie na rankę! –
klaszczę w ręce i mnie przytula, mocno. – O której ma tu przyjechać?
- O dziewiątej – odpowiadam
i wpakowuje sobie duży kawałek do buzi. Mama zerka na zegarek.
- Masz pięć minut! Szybko jedz i idź zęby umyć! – patrzę na
nią jak na wariatkę.
- Po co? – pytam z pełną buzią.
- A jak będzie chciał cię pocałować a ty będziesz miała
nieświeży oddech, albo kawałek tego naleśnika? – kaszle. Nie spodziewałam się,
że mama o czymś takim pomyśli.
- Mamo, proszę cię! – mówię. Jednak ona nie zwraca na mnie
uwagi, zabiera mi talerz, na którym i tak już prawie nic nie ma i wypycha mnie
w kierunku łazienki.
- Idź myj zęby, jak przyjdzie to powiem mu, żeby na ciebie
chwilkę poczekał.
Nie zdążam wejść jeszcze do łazienki a już słyszę dzwonek do
drzwi. Przeklinam cicho pod nosem i zamykam drzwi od łazienki. Mam nadzieje że
moja mama, nie powie niczego, co mogłoby mnie skompromitować.
Wchodzę do korytarza i zastaję w nim Brada i moją mamę.
Stoją i śmieją się razem. Boże! Pewnie ze mnie, znając moje szczęście. Wchodzę
do salonu zabieram z niego swoją kurtkę i torebkę, spoglądam na Kevina który ma
posępną minę. Nie chcę teraz pytać o co chodzi, więc macham do niego tylko
ręką. Kevin olewa mnie…
Wracam do korytarza i staje koło swojej rodzicielki. Dopiero
wtedy mnie zauważają.
- Och, Taiss, ślicznie dziś wyglądasz – mówi Brad, kiedy
kończy mnie lustrować swoim wzrokiem. Uśmiecham się do niego.
- Dziękuje – mówię i do niego podchodzę . – Idziemy? – pytam.
Chłopak od razu kiwa głową.
- Do widzenia pani Megan! – Brad odwraca się do mojej mamy i
się z nią żegna. Wychylam się z nad jego ramienia i mówię do niej.
- Do zobaczenia później. Zadzwonię do ciebie później jak
wyjdę z tego wydawnictwa, firmy, jakkolwiek to się nazywa – mama spogląda na mnie i się uśmiecha.
- Okej, tylko nie zapomnij, że masz zadzwonić! – grozi mi
palcem i się śmieje. – Bawcie się dobrze – mówi do nas.
- Okej! Do zobaczenia później. Pa Kevin! – krzyczę i
wychodzę za Bradem z domu. Mama zamyka za nami drzwi.
&
- Nigdzie nie pójdę! – krzyczę. Nie zgodziłem się na takie
coś. Nikt mnie o tym nawet nie poinformował, więc dlaczego miałbym iść?
- Andy! Proszę cię! Ojciec pewnie ci nie powiedział, bo
zapomniał. Wiesz, że jest zapracowany – prycham na to co słyszę.
- Nie mamo, dlaczego miałbym to zrobić? Zgodziłem się na tą
przeprowadzkę. Przyjechałem tu, bez większych kłótni, ale nie będę już robił
tego co ON chcę – daje duży nacisk na słowo „on”. Nienawidzę nazywać tego
człowieka swoim ojcem.
- Andy, proszę cię! – moja rodzicielka zaczyna płakać. I to
jest właśnie ten moment w którym się poddaje. Mogę znieść wszystko, ale nie jej
łzy.
- Dobrze – wzdycham. – Pójdę tam…- mówię i wychodzę, w
dalszym ciągu, zdenerwowany z domu.
&
- Gdzie jesteśmy? – pytam, kiedy Brad parkuje samochód na
parkingu. Patrzy na mnie i się uśmiecha.
- Pomyślałem, że na początku moglibyśmy pójść do zoo – cały czas się uśmiecha.
- Do zoo? – pytam.
- Tak, do zoo. A co? Nie lubisz zoo? – Brad panikuje. Cicho
chichoczę na to.
- Nie skądże! Podoba mi się – uśmiecham się, aby pokazać że
mówię prawdę.
- To świetnie – mówi i wysiada z samochodu. Odpinam swoje
pasy i zanim zdążam chwycić za uchwyt, który sprawiłby, że drzwi by się
otworzyły, Brad robi to za mnie. Spoglądam na niego zszokowana. Pierwszy raz,
ktoś zrobił dla mnie coś takiego i muszę przyznać, że mi się podoba.
- Chodź – mówi i podje mi dłoń. Patrzę z początku na nią nie
pewnie, bo nie wiem co on chce abym z nią zrobiła. Szybko jednak pojmuję co ma
na myśli, kiedy spoglądam w jego oczy. Łapię ją i wychodzę z samochodu. Chłopak
nie puszcza mnie.
~*~
- Nie uważasz, że te małe małpki są słodkie? – pytam i
pokazuje na nie palcem. Naprawdę są świetne.
- Może – odpowiada zdawkowo. Nachyla się w moim kierunku i
szepcze mi do ucha. – Uważam, że ty jesteś słodsza. – Prostuje się od razu gdy
kończy to mówić. Nie patrzę na niego. Jestem w za dużym szoku aby to zrobić.
Stoimy jeszcze przez chwilę przy małpkach, po czym Brad łapie mnie za dłoń i
zaczyna ciągnąć, w tylko sobie znanym kierunku.
- Brad, gdzie idziemy? – pytam w końcu. Chodziliśmy, chyba
przez pięć minut nic do siebie nie mówiąc. Spogląda na mnie z nad swojego
ramienia i się uśmiecha.
- Chciałem zabrać cię na lody. Nawet widziałem gdzieś
wcześniej lodziarnie, ale jak tak teraz chodzimy to mam wrażenie, że miałem
omamy z tą lodziarnią – parskam śmiechem. Chłopak patrzy na mnie z miną, która
mówi, abym się z niego nie śmiała. Nie skutkuje. Zaczynam się śmiać jeszcze
bardziej. Naprawdę jego mimika twarzy jest zabawna!
- No co?! – chłopak w końcu wybucha.
- Bo widzisz – mówię przez śmiech. Swoim palcem wskazującym
pokazuje gdzieś za siebie. Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej. Jednak
mina Brada mówi mi, abym przestała się z niego śmiać. I próbuje to zrobić. Naprawdę
próbuje. Biorę głęboki wdech. Co ja mówię, biorę nawet trzy głębokie wdechy.
- Lodziarnia….tam – pokazuje palcem za siebie. Tylko na tyle
jestem w stanie się zdobyć. Chłopak patrzy to na mnie, to za mnie, po czym sam
wybucha śmiechem.
- Co ja bym zrobił bez ciebie? – podchodzi do mnie i całuje
mnie czoło. Po chwili odsuwa się kawałek i ciągnie mnie w przeciwną stronę.
~*~
- Naprawdę świetnie się dzisiaj z tobą bawiłam. Dziękuje ci
za ten ranek – mówię i spoglądam mu w oczy. Brad odwiózł mnie, aż pod samą
firmę do której mam się dzisiaj zgłosić.
- Nie ma za co – uśmiecha się. – Jak chcesz to mogę nawet po
ciebie później przyjechać – odgarnia pasemko moich włosów.
- Nie, wrócę sobie autobusem, ale, dziękuje. Dzięki za
propozycje – uśmiecham się, odwzajemnia go. – Będę już szła, wiesz nie chcę być
spóźniona – kiwa głową na znak że rozumie.
- Jasne, idź. Powodzenia – nachyla się i składa pocałunek na
moim czole. Odsuwa się ode mnie, macha i odchodzi. Uśmiecham się na to.
~*~
- Dzień dobry, ja miałam się dzisiaj tutaj zgłosić – kobieta
o miłym wyglądzie spogląda na mnie.
- A w jakiej sprawie? – pyta miło.
- Wygrałam konkurs, który organizowaliście…- nie zdążam
dokończyć, bo kobieta mi przerywa.
- Tak, tak, już wszystko wiem! Ty jesteś Taissa Smith, tak?
– kiwam głową na potwierdzenie. Kobieta wciska mi w dłoń, jak podejrzewam,
przepustkę.
- Załóż to na szyje, żeby ochrona się do ciebie nie
przyczepiła – jej twarz cały czas ozdobiona jest w uśmiechu, co w minimalnym
stopniu, pozwala mi chociaż uspokoić moje nerwy. – Dyrektor już na ciebie
czeka. Musisz pojechać windą na dwunaste piętro i iść do gabinetu numer sto
dwadzieścia trzy. Pokój będzie podpisany, więc nie powinnaś się zgubić.
- Dobrze, rozumiem, dziękuje – mówię niepewnie i odchodzę od
recepcji.
Dopiero, kiedy znajduje się koło windy, czuje jak cały stres
znów do mnie wraca. Mam wrażenie, że albo zaraz zwymiotuje albo zemdleję. Biorę
głęboki wdech i wchodzę do windy. Na moje szczęście, albo i nieszczęście winda
jest pusta. Naciskam przycisk, który sprawi, że zawiezie mnie na odpowiednie
piętro. Opieram się o jedną ze ścian i spoglądam co się dzieje na dworze. Ach,
nie wspominałam, ale ten budynek jest nowoczesny, a co za tym idzie, mają
szklane windy. Strasznie mi się to podoba.
Wysiadam na odpowiednim piętrzę i zaczynam szukać
odpowiedniego gabinetu. Trochę mi to zajęło. Jest tu strasznie dużo różnych
pokoi, co nie ułatwiało mi to. Kiedy w końcu go znajduje podchodzę do niego.
Biorę głęboki wdech i pukam.
- Proszę! – słyszę donośny głos, który wydobywa się zza
drzwi. Otwieram je i wchodzę do pomieszczenia. Naprzeciwko drzwi znajduje się
duże brązowe biurko. Jakieś szafy stoją po prawej stronie, jednak to nie one
wzbudziły najbardziej moje zainteresowanie. Najbardziej zafascynowała mnie
panorama na miasto! Cała ściana była ze szkła. To jest coś naprawdę
niesamowitego!
- Dzień dobry – mówię kiedy podchodzę do biurka mężczyzny,
cały czas zapatrzona w widok za nim.
- Dzień dobry – odpowiada i odkłada jakieś papiery, które
akurat miał w ręku. – Usiądź sobie, proszę – wskazuje na krzesło. Siadam na
nim. – Jak podejrzewam ty jesteś Taissa Smith, osoba która wygrała nasz
konkurs, prawda? – jestem wstanie kiwnąć tylko głową. Tak bardzo jestem
onieśmielona. – Dobrze, wiesz jaka jest nagroda, prawda?
- Tak, będę odpowiedzialna za zdjęcia na pierwszej okładce,
waszego magazynu, który ma wyjść w następnym miesiącu oraz mam odbyć tutaj
roczne praktyki.
- Dokładnie – odpowiada. - Jak wiesz, magazyn wyjdzie
dopiero za miesiąc, jednak ty zaczniesz już od poniedziałku. Jeszcze dzisiaj
poznasz osobę, która znajdzie się na pierwszej okładce. Zapoznacie się i
zaczniecie robić zdjęcia. Cały miesiąc macie na dotarcie do siebie. Chcę mieć dobre
zdjęcie na okładce – kiwam głowę na to co mężczyzna mówi. Powoli zaczynam czuć
presję, jaka na mnie ciąży.
- Czyli mam rozumieć, że już wybraliście osobę która będzie
na okładce? – pytam ponieważ jestem ciekawa. Chcę wiedzieć z kim będę
pracowała przez najbliższy miesiąc.
- Tak, na wczorajszym zebraniu podjęliśmy decyzję. Zaraz
powinien tu być.
- A jak nazywa się ta osoba?
- Andy Brown – mężczyzna odpowiada na moje pytanie, akurat w
tym momencie kiedy rozlega się pukanie do drzwi.
________________________________________
Długo nie było rozdziału. Wiem, przepraszam. Kolejny postaram się dodać szybciej.
Do kolejnego!
Rozdział jak zwykle genialny ;) No jestem ciekawa jak będzie wyglądać ich współpraca :D pozdrawiam i życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobał! ;3
UsuńWena na pewno się przyda a więc dziękuje!
Pozdrawiam. ^,^